Zdjęcie: NoObama NoMas, Wikimedia Commonski
Zdjęcie: NoObama NoMas, Wikimedia Commonski
JeremiZaborowski JeremiZaborowski
1201
BLOG

Republikanie robią sobie jaja

JeremiZaborowski JeremiZaborowski Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 18

Wtorek o świcie

Pocztówka z przyszłości. Postęp technologiczny zasuwa i nie sposób go powstrzymać. To już nie tylko samochody bez kierowców, ale drony dostarczające przesyłki z powietrza czy roboty robiące a potem wożące do domów pizzę. O prototypach „sztucznej inteligencji” nie wspomnę. To może wyglądać „cool” czy „fajnie” dla młodziaków, wpatrzonych w monitory ajfonów czy innych telefonów, ale wiąże się z rewolucyjną zmianą. Już teraz automatyzacja powoduje zmniejszanie miejsc pracy dla ludzi, a proces będzie się nasilać. Już teraz pracują pełną parą tzw. fabryki bez świateł - oświetlenie nie jest potrzebne, skoro pełna automatyzacja 24h na dobę (światło włącza się tylko, gdy trzeba naprawić awarię). A brak pracy, to brak zarobków a więc ubożenie całych społeczności, zwłaszcza tych biedniejszych i gorzej wykształconych. Kto wie, może będziemy mieli do czynienia z buntem wobec maszyn? Bo rewolucja gnana zapałem pięknych, bogatych i uprzywielejowanych, w imię wygodniejszego życia człowieka przyszłości, może wychodować wielkie masy pozbawionych pracy, zarobku i godności wykluczonych. Bo maszyna zawsze będzie tańsza od człowieka. I bardziej wydajna.

Środa raniutko

Republikanie w Kongresie USA robią sobie najwyraźniej jaja. Od uchwalenia w 2010 r. systemu opieki zdrowotnej Obamacare cały czas go krytykowali, zapowiadając zmiany. Więcej, głosowali za jego uchylenie bodaj ponad 30 razy w Kongresie. Głosowali, bo wiedzieli doskonale, że nic się nie stanie, dopóki w Białym Domu urzęduje Barack Obama, mający prawo weta. Ileż to setek milionów dolarów wyborczych donacji uzbierali na „obalenie Obamacare” przez te lata. Ileż to było szumnych zapowiedzi, jak to zreformują, zmienią kosztowny i nieracjonalny system, gdy tylko będą mieli swojego prezydenta, bo żeby działać trzeba mieć pełną władzę w Waszyngtonie...

Od stycznia jest Republikanin w Białym Domu. Republikanie mają Izbę Reprezentantów i Senat. I właśnie się okazało, że nie ma wystarczającej ilości głosów w izbie wyższej, aby odpowiednią ustawę przeprowadzić. Tak więc cała ta gadanina z ostatnich siedmiu lat okazała się gadką-szmatką dla naiwnych, aby tylko utrzymać miejsca w Kongresie... Bo to, bo tamto, bo takie czy siakie lobby mówi "nie". Prezydent Donald Trump naciska, sugeruje że senatorowie "nie powinni wyjeżdżać z Waszyngtonu na wakacje, zanim nie uchwalą ustawy", ale wszystko zdaje się grochem o ścianę.

Republikanie chyba zapominają, że ludzie są wkurzeni i jak trzeba będzie, w przyszłorocznych wyborach do Kongresu mogą pogonić także ich. Jako część... establiszmentu, który dużo mówi i pozoruje zmiany, bojąc się przede wszystkim o swoje stołki. Nikt nie mówi, że zmiany w systemie Obamacare są łatwe i przyjemne, ale bez nich, zawali się on od pod ciężarem kosztów i niepotrzebnych regulacji. A politycy w Waszyngtonie po raz kolejny odbierają lekcję, którą w Polsce znamy pod hasłem doktryny „praw nabytych”. Raz nadane przez rząd świadczenie, jest niemal niemożliwe do cofnięcia. Nawet jeśli jego ceną jest rujnowanie gospodarki kraju, dodatkowe obciążenia podatników czy eksportowanie długu publicznego na przyszłe pokolenia.

Tyle gadania, na nic. Mija pół roku odkąd Republikanie mają pełnię władzy a właściwie żadnych planów (reforma Obamacare i prawa imigracyjnego, nowy system podatkowy, program naprawy infrastruktury transportowej) nie zrealizowali. Zostaje tylko gadanie, co oni nie zrobiliby i dbałość o własną reelekcję w 2018 r. 

Środa 

A w polskim Sejmie trwa zabawa. Głównie za sprawą „młodych i wykształconych” posłów i posłanek totalniackiej opozycji, którzy wyposażeni w swoje fajfony i móżdżki zdefiniowane w gimnazjach, robią wszystko aby się wylansować na obrońców barykad Wolności. Tym razem – ziew, ziew – kolejny „koniec demokracji w Polsce” – czyli procedowanie ustawy o Sądzie Najwyższym. Na ulicach także gorączka. Michnik, Balcerowicz, Frasyniuk, Schetyna, Petru plus pomniejsi politycy z – jak ich słusznie nazwał były premier Leszek Miller – „grupy rekonstrukcyjnej Unii Wolności” próbują podtrzymać ducha antypisowskiej rewolty. Wspierani przez ludzi o wyraźnych już dla wszystkich zaburzeniach emocjonalnych, jak były ulubieniec wszystkich Polek w wieku 50-60 lat, Tomasz Lis, marzą naprawdę o emocjach, ja wiem z sierpnia 1980 r. I do tego są nawet skłonni przelać na ulicach trochę krwi, oczywiście nie własnej...

Fanfaronada, nabzdyczenie i niebywała megalomonia „obrońców demokracji” nie za bardzo interesuje Suwerena, który korzysta z lipcowego słońca nad morzem czy w górach. Bo trudno nazwać entuzjastycznym odzewem te, niech będzie, nawet kilkanaście, dobra niech będzie 20-30 tysięcy ludzi pod Sejmem. To garstka zbyt mała, aby zrobić nową rewolucję a la Sierpień 1980. Tym bardziej, że powodów nie ma: bo lud nie pójdzie na barykady za łatwe pieniędze i prestiże „grupy rekonstrukcyjnej Unii Wolności” zagrożone przez działania Prawa i Sprawiedliwości.

Ale, ale... rozkołysane, rozgrzane do czerwoności emocje podziałały na Jarosława Kaczyńskiego, który w czasie nocnej debaty wszedł na mównicę i wypalił do totatlniaków: - Wiem, że boicie się prawdy, ale nie wycierajcie swoich mord zdradzieckich nazwiskiem mojego śp. brata, niszczyliście go, zamordowaliście go, jesteście kanaliami – tak Naczelnik odpowiedział posłowi Borysowi Budce, który chwilę wcześniej stwierdził, że gdy żył Lech Kaczyński, PiS nie "podnosił ręki na wymiar sprawiedliwości".

Gruby błąd. Nie dość, że Kaczyński wpisał się w scenariusz histeryków opozycji, to pokazał słabość: teraz należy się spodziewać wzmożonych ataków przez brata bliźniaka, aby jeszcze bardziej upokorzyć i zwyczajnie wkurzyć „kaczora-dyktatora”. To także ośmieliło zagończyków z PiS – jak posłanka Pawłowicz czy poseł Tarczyński, aby dalej podgrzewać atmosferę i zdobywać łatwe punkty u żelaznego elektoratu, emocjonalnym bełkotem. A to wszystko zamiast spokojnie i stanowczo, merytorycznie i krok po kroku realizować „dobrą zmianę”...

Oczywiście PiS ma wystarczająco głosów aby ustawę przepchnąć, łagodząc ją nieco o poprawki Prezydenta RP. Ale znowu pytanie, po co tracić tyle energii na utarczki z totalniakami z opozycji. Tym bardziej, że już rodzierając szaty, biegają po świecie ogłaszając, jak straszna dykatatura dzieje się w Polsce i aby czym prędzej Warszawę ganić i karać. O, widzę, że już odezwał się niezawodny wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans. - To co dzieje się w Polsce, wpływa na wszystkich obywateli krajów członkowskich Unii Europejskiej - ostrzegał rządzących w Polsce, że komisarze nie zawahają się przed użyciem sankcji. Timmermans nie pozostawił wątpliwości PiS: pakiet ustaw, reformujących polskie sądownictwo "jest zagrożeniem dla rządów prawa". - Zmiany w Polsce zniosą niezależność sędziów - dodał wiceszef KE, sugerując posunięcia w ramach art. 7 Traktatu Europejskiego.

To głównie „strachy na Lachy”, bo procedura długa, nie stosowana dotychczas i wymagająca jednomyślności w ramach rządów Unii Europejskiej. Ale to chyba też ostatnia szansa, wunderwaffe totalniackiej opozycji, który nie mogąc rozhuśtać „ulicy”, liczy już chyba tylko na „zagranicę”. Pytanie co z nimi zrobi Suweren jak ostatecznie wróci z wakacji...

Jeremi Zaborowski

Tekst ukazał się w nowojorskim tygodniku "Kurier Plus" z 14 lipca 2017 r. http://www.kurierplus.com

Tydzień na kolanie? Bo w pośpiechu notowane, przy okazji innych zajęć. Całość co piątek w nowojorskim tygodniku "Kurier Plus" http://kurierplus.com/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka